Śmigły nie powrócił już do Krakowa z Warszawy. Otrzymaliśmy w Warszawie wiadomości z Wiednia i Krakowa stwierdzające, że koniec monarchii austro-węgierskiej nadchodzi w szybkim tempie. Wobec tego Śmigły zadecydował wyjazd do Lublina, biorąc mnie z sobą.
Stanęliśmy w Lublinie 1 listopada. Na dworcu kolejowym zastaliśmy już gromady żołnierzy austriackich najrozmaitszych narodowości, walczących bezradnie o miejsca w pociągach odchodzących w kierunku Lwowa, Krakowa i dalej. Witający Śmigłego mjr Burhardt-Bukacki, niedawno wyciągnięty z Beniaminowa i zastępujący naczelnego komendanta okupacji austriackiej, Zdanowicza-Opielińskiego, śmiertelnie chorego, zameldował Śmigłemu, że likwidacja okupacji jest już w toku i Lublin obejmowany jest przez władze polskie, na razie z ramienia Rady Regencyjnej. Że jednak rozbrajaniem udających się do domu wojsk austriackich zajmuje się POW. Czynione jest natomiast wszystko, aby oddziały składające się z Polaków zatrzymać i uzyskać w ten sposób gotowe wojsko.
Istotnie nakaz kwaterunkowy dla Śmigłego i dla mnie został wystawiony przez polską komendę miasta, zaś po drodze z dworca do miasta zauważyliśmy na moście na Bystrzycy zastawę obsadzoną przez peowiaków, których jedynym umundurowaniem były maciejówki i pasy wojskowe, a którzy zatrzymywali maszerujące na dworzec oddziały austriackie; przepuszczali je dalej dopiero po złożeniu karabinów i amunicji.
Po przybyciu do hotelu zostawiłem Śmigłego z Burhardtem-Bukackim i udałem się do miasta, by nawiązać kontakt z Komendą POW. Miasto wrzało i przez dłuższy czas nie mogłem znaleźć moich starych znajomych i podkomendnych peowiaków. Gdy w rezultacie nawiązałem jakiś przypadkowy kontakt, dowiedziałem się, że wszyscy są niesłychanie zajęci i padają z nóg ze zmęczenia, że zostały wydane rozkazy mobilizacyjne i ściąga się ludzi z najbliższych Lublina ośrodków organizacyjnych, ponieważ lubelskie siły peowiackie nie są w stanie dać sobie rady. Nie podobna jednak spodziewać się większego dopływu ludzi spoza Lublina przed upływem co najmniej 24 godzin, bo wszyscy są zajęci rozbrajaniem Austriaków na miejscu, zaś wszędzie, gdzie są obecni oficerowie legionowi, organizuje się już oddziały wojska polskiego, zbrojąc je odebraną Austriakom bronią.
Lublin, 1 listopada
Bogusław Miedziński, Wspomnienia, „Zeszyty Historyczne" 1976, z. 37, Paryż 1976.
Już 24 godziny po przybyciu do Warszawy Ignacego Daszyńskiego, Komendant, wracając późnym wieczorem z całodziennych konferencji, zauważył mnie w poczekalni, przywołał do siebie, odszedł ze mną na bok i przyciszonym głosem powiedział:
— Macie już skutki waszego „mądrego” pośpiechu w Lublinie. Z Ignacym do ładu dojść nie mogę. Rozmawia ze mną, jak gdyby był na wiecu w ujeżdżalni. Gniewem ludu mi grozi i barykadami. Nie rozumie i nie widzi, co stoi przed nami, że musimy myśleć o całych dzielnicach kraju, gdzie wpływ lewicy jest minimalny; że musimy zorganizować nie tylko Radę Ministrów, ale cały aparat administracyjny; że musi powstać skarb, że trzeba uruchomić fabryki; osłonić się wojskiem, które trzeba uzbroić, nakarmić, odziać. Że na to wszystko trzeba ogromnego wysiłku i trzeba zaprząc wszystkie siły, wszystkich ludzi, których lewica ma właśnie najmniej. Nie myśli o tym, że będziemy potrzebowali pomocy, pomocy z zewnątrz; że Paryż jest ważny, nie tylko Warszawa i Kraków. Świat na nas patrzy i musimy mu się zaprezentować jako naród zdolny do pełnego wysiłku, a nie gromada skłóconych gadułów, gotowych strzelać do siebie o podział strzępów władzy.
Warszawa, 12 listopada
Bogusław Miedziński, Wspomnienia, „Zeszyty Historyczne” nr 37, 1976.
Herbata urządzona przez [Jędrzeja] Moraczewskiego w mieszkaniu [Bogusława] Miedzińskiego — dla zetknięcia się z Piłsudskim i wysłuchania jego poglądu na obecny stosunek do Rosji i na sprawę organizacji najwyższych władz wojskowych, inaczej mówiąc — miał Piłsudski zakomunikować warunki, pod którymi wróciłby do wojska. [...]
Rozmowę inicjuje Artur Śliwiński: „W wojsku niedobrze, wszyscy tęsknią za Komendantem...”. Piłsudski: „Wojsko, wojsko! Panowie posłowie, gracie wojskiem w futbol, robicie gole, a za bramkę służy wam najczęściej Józef Piłsudski; a Józef Piłsudski nie kopie piłki, tylko w zęby, w zęby...!”. Konsternacja!
[...] Na wyraźne i brutalne zapytanie [Stanisława] Thugutta, jakie warunki stawia, żeby objąć Naczelne Dowództwo, wręcz odmówił odpowiedzi. Natomiast zapoczątkował dyskusję na temat Sejmu [...]. Pogadanka dość wymuszona na temat parlamentaryzmu ciągnęła się do godziny 1.00 w nocy, a do tematu, dla którego zebranie było zaproszone, nie doszło. „Komendant musi się rozgadać” — mówili bliscy. Wyszedłem po godzinie 1.00, a Komendant nie mógł się rozgadać do godziny 4.00 rano [...].
Pozostało u wszystkich dużo niesmaku i przykrości. Przykro jest patrzeć z bliska na kończenie się człowieka wybitnego, na to, jak się sam obdziera z blasku, w którym winien wejść do historii.
Warszawa, 2 lutego
Maciej Rataj, Pamiętniki, Warszawa 1965, [cyt. za:] Agnieszka Knyt, Warszawa 1926: Przewrót w maju, „Karta” nr 48, 2006.
Złożenie zwłok nieznanego żołnierza.
[Józef] Piłsudski nie wziął udziału, uważając za profanację zwłok żołnierza to, iż uroczystość celebrował [Władysław] Sikorski. Jak mi mówił [Bogusław] Miedziński, był projekt, by na znak protestu wszyscy piłsudczycy zgłosili dymisję z wojska – on sparaliżował akcję, mimo iż Piłsudski przychylał się do niej.
Uroczystość nie zorganizowana. W ostatniej chwili kończono roboty.
Warszawa, 2 listopada
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, oprac. Jan Dębski, Warszawa 1965.
Prawdziwa sensacja! Że Piłsudski poszedł na wskrzeszenie Ministerstwa Poczt to zrozumiałe. Narzekał zawsze z punktu widzenia wojskowego na brak dostatecznie rozgałęzionej komunikacji telegraficznej i telefonicznej na kresach wschodnich. Ale że na czele postawił [Bogusława] Miedzińskiego, idealnego laika w tych rzeczach, to było sensacją. Tłumaczono, iż Miedziński, sprytny i ruchliwy, prowadził w Związku Legionistów i w obozie piłsudczykowskim swoją politykę (przy pomocy „Głosu Prawdy”) i mógł się stać uciążliwy; […] Wolał więc Piłsudski ulokować go w gabinecie, dać mu zajęcie i mieć na oku. Zapewne chodziło też o to, by ktoś zręczny wziął na smycz rządową ogromną rzeszę pocztowców, którzy przy każdym strajku, przy każdym żądaniu podwyżki szli w awangardzie.
Warszawa, 20 stycznia
Maciej Rataj, Pamiętniki 1918–1927, red. Jan Dębski, Warszawa 1965.